studio

Pisali o nas

"A jak królem będziesz..."

- Gramy po to, żeby się bawić, ale chcemy, żeby to było podszyte głębszą refleksją - powiedział w jednym z wywiadów "szef" wędrownego teatru "Maszoperia" z Gdyni L. Lubieński. Ze wszystkich dotychczas występujących na V Toruńskich Spotkaniach Teatrów Ulicznych, gdynianie okazali się najbardziej zbliżeni do teatralnej tradycji. Po cyrkowych klownadach, happeningach, widowiskach z efektami specjalnymi, mieliśmy w sobotę na Rynku Staromiejskim przedstawienie pełne improwizacji, ale dość "literackie". Tekst oparty był na pomysłach własnych i cytatach z klasyków, z Szekspirem włącznie. A chodziło o to, że każdy może zostać na chwilę wywyższony. Ale wywyższenie bywa z reguły złudne, a upadek z tronu okazuje się bolesny. Aktorzy przekazywali sobie wzajemnie i hojnie rozdawali widzom papierowe korony, szaty z obrusa i berło z pompki do odtykania zlewów. Sadzali na tronie i składali czołobitne ukłony, by po wyprawieniu na przykład królewskiego wesela, znienacka zdetronizować, wręczyć miotłę, króla zamienić w błazna, namówić zebrane dzieciaki, by nieszczęśnika goniły. Historyjka krótka, na jeden temat, ale zabawna i pełna wdzięku. Wciągani do zabawy widzowie śmiali się szczerze, a podobać się mogła zwłaszcza dawna muzyka, na żywo odgrywana na flecie, skrzypcach i innych instrumentach przez aktorów. Z taką muzyką na tle ratuszowych murów "Maszoperia" mogła się skojarzyć z niegdysiejszymi wędrownymi trupami komediantów.

- I zapraszamy po południu! - zakończył "szef" Maszoperii. - Wtedy wystąpią zupełnie inni aktorzy. Rzeczywiście, podczas wieczornej powtórki "Karnawału" kolejna piątka - szóstka torunian i turystów mogła przywdziać koronę. Na chwilę.

Mirosława Kruczkiewicz
V Letnie Spotkania Teatrów Ulicznych w Toruniu
"NOWOŚCI" - Toruń 1997

"Karnawał Maszoperii"

Przed sierpniowymi bydgoskimi występami wędrownego Teatru Maszoperia z Gdyni w Gazecie Regionalnej (nr 187) pisze Iwona Torbicka: "Maszoperia to kontynuacja założonego 17 lat temu w Gdańsku teatru ulicznego Pinezka. Później grupa przyjmowała różne nazwy: Kram, Teatr Karnawałowy i Studio dell'arte. Od 8 lat (1996) teatr związany z Gdynią. (...) proponuje teatrzyk ruchu, muzyki, piosenki, improwizacji i zabawy. Jak przystało na scenę uliczną, chcą przede wszystkim rozweselić widzów i zaprosić ich do wspólnej zabawy. (...) Teatr Maszoperia został entuzjastycznie przyjęty na tegorocznym festiwalu teatrów ulicznych w Chojnicach".

W Sopocie 5 lipca obejrzała Alina Kietrys: "Teatr Wędrowny Maszoperia swym przedstawieniem plenerowym rozbawił widzów i wciągnął do wspólnej zabawy. Spektakl w konwencji dell'arte był opowieścią o królu, któremu ktoś zabiera tron. Opowieść bajkową skonstruowano jasno, połączono elementy zabawy cyrkowej ze sztuką jarmarczną, ale najważniejsze, że widzowie nadspodziewanie dobrze wpisali się w treść widowiska. Nowy król z tłumu przybył do Sopotu na koncert rockowy, ale rola w przedstawieniu przypadła mu do gustu. Nowi dworzanie z ogromną ochotą wypełniali zadania aktorskie "zlecone" przez członków zespołu "Maszoperia". To dobra i pomysłowa grupa.

Alina Kietrys (Głos Wybrzeża 1996 )


(...) Przede wszystkim teatrem był "Karnawał" gdyńskiej Maszoperii, rzecz o złudnym uroku władzy, o ulotności zaszczytów wynikających z osiągniętej pozycji społecznej. Formą, muzyką, aktywnym udziałem widzów, ale i nieco stylistyką snutej przez aktorów opowieści przedstawienie nawiązywało do źródeł teatru, do jego niegdysiejszych wędrownych form.
(Ruch Teatralny)


"Uczta dla intelektu..."

"Takiej oferty artystycznej dawno nie było w naszym mieście. Teatr wędrowny Maszoperia z Gdyni, który wystąpił w Miejskim domu Kultury (w Pruszczu Gdańskim) zachwycił publiczność nie tylko świetną grą, ale przede wszystkim niezwykłą jej formą. Przedstawienie "Karnawał" ("Parobek królem"), to wspólna zabawa z widzami na pograniczu sztuki i życia. Komedianci prowokują publiczność do aktywnego uczestnictwa w tej grze integrując wszystkich emocjonalnie. Teatr wędrowny Maszoperia jest naturalną kontynuacją założonego przeze mnie w 1978 roku w Gdańsku teatru ulicznego Pinezka. Natchnienie czerpiemy często z włoskiej komedii dell'arte. Improwizowane przedstawienie z czynnym udziałem widzów to każdorazowo nowe dzieło aktorów i publiczności - powiedział Marian Lubieński aktor i kierownik teatru. "Karnawał" to propozycja dla każdego (...) możliwa do realizacji nawet w nietypowych warunkach. Mnie zadziwiła fantastyczna umiejętność widzów utożsamiania się z aktorami i czynny udział w grze. Z tej uczty dla intelektu publiczność oprócz świetnej zabawy wyniosła też sporo refleksji".
(AF. Echo Pruszcza)


... to "teatr w teatrze", farsa krótka a głęboka; odgrywana - w sali - przez jednego aktora i wybrańców z widowni, którzy wspólnie wędrują przez kolejne piętra snu. Wspólnie wybierają jednego prostaczka królem! Królem, którego fetują i sadzają na zwodniczym tronie. Oddają mu wszelkie honory, defilują, schlebiają, intrygują, wiwatują. Król pije, coraz bardziej spęczniały piwem i próżnością, widząc w tym swoje przeznaczenie. Wtedy zrywają mu koronę, zabierają berło, czyniąc go znowu człowiekiem. Czy aby pojmujesz tę grę, panie?
(L. L.)


"... niewielka scena, kilka rekwizytów (...) aktor wbiega na scenę wprost z widowni! Dalej spektakl toczy się w zawrotnym tempie: ktoś z widowni przez moment jest dworzaninem, chwilę później już musi grać na metalowej tarce, a za minutę znajdzie się w królewskim orszaku. Inni podobnie. W "Sen Klauna" zaangażowana zostaje spora część widowni, niektórzy nawet dostają dość ważne role (przykładowo - ja byłam księżniczką, która wychodzi za mąż za króla - klauna), a wszyscy świetnie się bawią! "Sen Klauna" albo "Parobek królem" to nietypowe przedstawienie dla dorosłych: choć bawiliśmy się jak dzieci, to przecież do każdego dotarło budzące refleksje przesłanie sztuki."

Paulina Zgrzebnicka
Głos Pomorza Koszalin 2005


"Parobek królem czyli..."

Widowisko plenerowe o charakterze klaunady, z udziałem wciągniętych do akcji widzów, wykorzystujące znany motyw przebrania sługi za króla. "Zamiany ról jest zresztą więcej. Artyści komedianci, czyli główna postać spektaklu (monodramu?) Ludwik Marian Lubieński oraz jego partnerka Anna Miller, która pełniła niejako funkcję antreprenera przedsięwzięcia - również przekraczali granice przypisanych sobie funkcji, niekiedy zamieniając się rolami w widowisku. Do tego jeszcze wychodzili ze świata teatru do zgromadzonej publiczności, by wybranym z jej grona powierzyć z kolei role króla, błazna, dam dworu i sług. I czas jakiś pozwolić żyć iluzją, że są kimś innym niż na co dzień. Karnawałowe odwrócenie porządku rzeczy odbywało się przy użyciu dość skromnych środków. Lubieński zmieniał elementy kostiumu na oczach widzów; miał do dyspozycji m.in. drabinę, lustro do makijażu, parę płacht, które służyły jako zasłona, którą podtrzymywały panie z widowni, kiedy on się przebierał, czy materia udająca osłonę królewskiego tronu lub łoża. Aktor ogrywał jeszcze typową dla klaunów albo wędrownych komediantów walizę z rozmaitymi rekwizytami, miał balony dla widzów, papierowe korony dla mężczyzn, których mógł uczynić królami. Dla orkiestry dokooptowanej spośród najbliżej centrum gry siedzących dziewczyn były zamiast instrumentów jakieś blaszane pokrywki, tarka itp., itd. Lubieński zwracał się do publiczności jak na niegdysiejszych jarmarcznych widowiskach mową wiązaną, dając próbę stylistyki dworsko-baśniowej. Objaśniał w ten przystępny, łatwo przyswajalny na pozór sposób, bez dbałości o dykcję, co robi i że świat jest teatrem oraz na odwrót - że ułuda może w jednej chwili stać się rzeczywistością. Co pewien czas odzywał się też niejako prywatnie i komentował na przykład reakcje publiczności, która zaśmiewając się kojarzyła zmiany na tronie z obsadzaniem najwyższych stanowisk w kraju. (...)"

Anna Sobańska-Markowsk
(fragmenty recenzji W-wa 2007 )


Całkiem nowe doznania czyli o "Pałacu Umarłych"...

"Poskładane bez pośpiechu "części niczego" zaczynają nagle przepełniać pałac fascynującym nieodgadnionym bytem pochodzącym jakby z ukrytej, nieco groteskowej, drugiej strony lustra. (...) Stoimy na pograniczu wyraźnie dostrzegalnych, skontrastowanych światów. Świata realnego i świata pełnego fantazji, świata przeszłości i teraźniejszości, świata tętniącego żywotnością w drastycznej konfrontacji z pełnym pustki, ciszyi obojętności na próby porozumienia, światem materii nieożywionej. (...) Czy taki właśnie niemy obraz,z definicji będący zaprzeczeniem estetyki, może stanowić prawdziwie interesujące widza teatralne widowisko? Szczególnie dzisiaj, w czasach gdy do rangi bóstwa urastają młodość i uroda, a oznaki przemijania są sprytnie maskowane, bądź skrywane niczym rzecz wstydliwa? Czy warto w ogóle zawracać sobie jeszcze tym głowę (...)

Przedstawienie wywołuje w widzu najgłębsze emocje, najpełniejszy sposób przeżywania teatru. Można zaryzykować stwierdzenie, iż spektakl nie został stworzony, by "podobać się" w rozumieniu prostych kategorii estetycznych. To nie jest właściwa kategoria jego oceny i odbioru. "Pałac Umarłych" należy po prostu przeżyć w sposób autentyczny, odkrywając tym samym w sobie i w otaczającym świecie, całkiem nowe doznania!

Michał Kowalczyk  

Skorzystałem z zaproszenia i 13 grudnia (2006 r.), znalazłem się na przedstawieniu pod tytułem ”Pałac Umarłych” w teatrze „Maszoperia” i nieoczekiwanie odkryłem w nim naszą rodzimą gdyńską perełkę. Choć nie czuję się w żadnym stopniu uprawniony do recenzowania przedstawień teatralnych jednak uważam, że takie słowa jak: magiczność, oryginalność, łagodna niesamowitość to tylko skromna część określeń z całości, która była powodem zauroczenia nie tylko mnie, ale chyba całej widowni tym spektaklem. Pan Ludwik Lubieński główny i jedyny sprawca tego przedstawienia postanowił przez prawie dwie godziny fascynować widza oryginalną scenografią, animacją alegorycznych niemych „aktorów" (m.in: oprawcy?, kobiety?, małej dziewczynki?) i starannie dobranym podkładem muzycznym. Robił to na tyle doskonale, że zamierzony efekt osiągnął. Spektakl minął niewiadomo kiedy. Po spektaklu pozostało poczucie uczestniczenia w tajemnym misterium dla wybrańców. Więcej szczegółów nie zdradzę. Polecam, zobaczyć naprawdę warto.

Andrzej Żaboklicki

... o "Człowieku Śmiechu"

"Sztuka Ulicy" to nie tylko możliwość wzięcia udziału w ciekawych instalacjach, ale przede wszystkim okazja do oglądania spektakli w miejscach zwykle nie kojarzonych z teatrem - na ulicach i placach miasta. Nową propozycją tegorocznego festiwalu była scena OT'FARTA, gdzie program i kolejność występów określili sami uczestnicy. Mimo że tak zwany "off" w sztuce czy teatrze to słowo nadużywane i mało precyzyjne, to jednak praktyka wędrownego Teatru Maszoperia z Gdyni może pomóc w jego uściśleniu. Grupa ta kontynuuje pracę Teatru Ulicznego, założonego w Gdyni w 1979 roku. Ten, nie pozbawiony tradycji zespół, jawnie kpi z wszelkich konwencji teatralnych. Rekwizyty i dekorację zastępują tu przedmioty codziennego użytku. Stąd niewielka przestrzeń, wokół której zgromadzili się "gapie", przypominała raczej fragment małego podwórka, na którym dzieciaki kończą kiedyś rozpoczęte zabawy i wymyślają nowe. Gra, właściwie pozbawiona akcji, przypominała raczej przegląd kostiumów, odbywający się tuż przed premierą. Zagadkowe zachowanie "Człowieka Śmiechu" i jego brak zdecydowania pozwalały przyzwyczaić się grającym do nowych ról, a oglądającym - do dziwnych postaci, które wtargnęły w ich codzienność. Zdawało się, że im wolniej przebiegał spektakl, tym większe stawało się zainteresowanie widzów, zwłaszcza że zostawali oni pojedynczo włączani do zabawy. Wystarczyło, że komuś wręczono tłuczek do kartofli, posadzono na ruchomej beczce, na głowę włożono papierową koronę, żeby pozostali "widzowie" zaczęli turlać się ze śmiechu. Na koniec spektakl przerodził się w żywiołową zabawę najmłodszych "uliczników", czyli wojnę na papierowe kule, zakończył zaś paradą na Rynku. Barwne postacie długo jeszcze zabawiały widzów krążąc, tańcząc i dalej bawiąc się w teatr.

Agnieszka Tyczyńska
Internetowy Uniwersytet Kulturalny
MFTU "Sztuka Ulicy" Warszawa 2001
 

Narodziny wędrownego komedianta
sztuka wyobraźni

Sztuka to nie tylko namalowany obraz czy spektakl teatralny. Czasem potrzeba o wiele więcej wyobraźni, aby jej dotknąć. W miniony czwartek rozpoczął się najdłuższy chyba spektakl action-collage pt. "Człowiek śmiechu".

  

 To program artystyczny będący kolażem zdażeń, żywych obrazów, akcji oraz instalacji plastycznych. Rozgrzewa się w plenerze miejskim. Jedną żywą istotą jest autor, aktor - min. Towarzyszą mu ucieleśnione i ożywione obrazy stworzone przez jego wyobraźnię. Widzowie? Owszem, spo- tyka ich na ulicach. Czasem włączają się do zabawy, czasem spłoszeni umykają albo oburzeni coś mruczą. Widać pojawienie się na ulicy niecodziennej postaci tak odbiegającej od przyjętych norm wykracza poza możliwości tolerancji ludzi zamkniętych w swoim skostniałym świecie. Najszczersze w okazywaniu emocji są dzieci.   

W miniony czwartek obserwowaliśmy narodziny wędrownego komedianta. Zestaw niby zwykłych przedmiotów (buty wę-drowca, bębenek, trąbka czekająca na swój czas w rękawie płaszcza i batuta gotowa nadać ton orkiestrze) powoli przeistoczył się w postać zaklętą na sztaludze. Potem przyszedł czas na spacer komedianta, który wędrował ulicą Świętojańską...

- Chcę co tydzień prowadzić taką akcję - mówi Lubieński. Po kilku kolejnych sekwencjach urządzę ceremonię i wszystkie kukły, które tu stworzę, przejdą przez miasto. Każdy będzie mógł włączyć się spontanicznie. Tę formę nazywamy action-collage. To jest troszkę przewrotne, bo polega na zgromadzeniu najróżniejszych przedmiotów i zaaranżowaniu ich w akcję. Praktycznie nic z tego nie wynika, lecz coś kusi by prowokowć...

 Autor projektu pracował w ten sposób już w Sopocie, na "monciaku" przy kawiarni artystycznej "Kawiaret". Ale zależało mu żeby zaistnieć. Najbliższy obraz to "Buda jarmarczana z żałosnymi manekinami, których jedyną rolą jest ich obecność...

(Jaga) 2000 r.
Wykonanie strony www: X 2012 r strony internetowe
©2007-2011 - M.Lubieński